sobota, 11 września 2010

Kłobuck z mega chorobą.

Cześć. Właśnie będę sobie jechać do Kłobucka z moim extra kaszlem, ahhh! Ale muszę. Nie byłam tam sto lat :C. Wszystko ze mną okej, nie piszę tu bo mi się nie chce :D . Wszelkie moje wywody - fotoblog.
I wgl fajnie jest, pozdrawiammmm :D!

środa, 25 sierpnia 2010

Wywód na temat egzystencji.

Witam. Dzielę się z wami fotą, na której wyglądam jak ćpun, ale nieważne.Ciekawe jest to, jak się zmieniłam. Ale najpierw o dzisiejszym dniu. Było co najmniej dziwnie i straciłam wszelkie chęci do zawierania znajomości et cetera. Zamuł mnie dosięgnął, a to niedobre. Gdy mam zamuł, lepiej do mnie nie podchodzić, bo wyjdę na ciotę roku, tak .Dzięki temu nie pojechałam na ognisko. Jakoś nie mam ochoty integrować się z nowo poznanymi osobnikami, bo wiem, że obecny stan mi na to nie pozwoli i wyjdę na albo małomówną albo wredną. Cóż. Chcieć to móc, tak. A mnie się ostatnio nie bardzo chce. Nie czuję, że jak pójdę do szkoły to będzie dobrze. Ble. Sama myśl o tym mnie przeraża. To dziwne. Uhh. Odeszły mi nawet chęci na pisanie notki, a miałam się roztkliwiać nad swoją zmianą. Ale nie będę, nie czuję ostatnio nawet tej genialnej ekscytacji! Nie czuję nic, no tak. . .

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Standing on the rooftops

Bonjour. Tak, po raz enty piszę "bonjour", ale cóż począć. Uczę się francuskiego. Znowu zmarnowałam dzień. Ale nie ważne. Ten tydzień zapowiada się wprost genialnie (prócz nauki, którą nie wiem jak wcisnę Oo). Tak, wczoraj byłam w Porcie Łódź z mamą bo... zorientowałam się, że nie mam w co się ubrać na rozpoczęcie roku szkolnego. I tak nic nie kupiłam, mam zamiar się jeszcze rozglądać, ale przynajmniej nie muszę wydawać kasy na zbędne rzeczy, bo znalazłam w szafie kieckę i to w niej jednak idę. Myślę jeszcze nad butami. Sprostowanie: ja nie myślę. Mogę iść na obcasach, ale się w nich zabiję więc wolę nie.
Spadam, może później spłodzę coś bardziej inteligentnego, bo jak na razie gadam mega głupoty o...szkole. Tak, a propos szkoły, muszę jeszcze posiedzieć nad tematami. Yhh życie. Żegnam was .

sobota, 21 sierpnia 2010

Cudowny dzień!

Witam. Zdjęcie pochodzi z dzisiejszej wielkiej sesji z Dżastiną. Największy napływ weny jest po alkoholu. Naprawdę. Znamy się z Dżastin z 5 lat i jeszcze nigdy nie zrobiłyśmy tak dobrych zdjęć. Ja miałam większy zapłon do pozowania a ona do focenia. I odwrotnie. Nie ważne, że gdzieniegdzie wyglądam jak ćpunka Mam nawet jedną fotę gdy leżę na moście, mam fejspalma, widać mi cały stanik i sukienka mi się zsunęła. Ale nie ręczę za to i tego nie upubliczniam [*]. Hahaha! Poza genialną sesją ten dzień był rewelacyjny. Tak.
I dziś pragnę podzielić się z wami refleksjami na temat mojego życia. Niby jest dobrze, niby dużo rzeczy się zmieniło na dobre, ale nadal mi mało i to jest dziwne! Chciałabym tak w pełni zacząć żyć . Przeżywamy ekscesy, jest okej, wszystko idzie dobrze, jednakże dalej czuję się taka trochę niespełniona. Nie wiem. Chrzanić to. Kończę wywód, bo nie chce mi się pisać.
Byleby do środy :D !

piątek, 20 sierpnia 2010

Charmer!

Ależ ta fota stara! Zaviejka zaraziła mnie słuchaniem Kings Of Leon i teraz mam fazę na Charmer więc wybaczcie moje ekscytowanie się i zbędne podniecanie. Ale mam teraz dobry humor. Jestem w tak cudownym i rewelacyjnym nastroju, że... ach! Mam wenę! Chyba będę pisać książkę. Czuję się wspaniale. Odzyskałam chęć tworzenia i bardzo się z tego cieszę, o tak! Zostawiam was z tą starą fotą, która mi się podoba mimo wszystkiego. Lubię oglądać stare zdjęcia, są dobijające [*].

Kogo rozstrzelać?


 
Zastanawiam się, kogo by tu rozstrzelać. Może siebie? Mam wielką ochotę, oooo tak. Czuję się jak kupa i moja żałosność została powielona po raz... bodajże czwarty? Kit z tym, ale nigdy nie rozsadzało mnie aż takie zło. Muszę gdzieś wyjść. I coś rozwalić. Szkoda gadać, naprawdę. Znowu coś we mnie pękło, tya... moja żałosność powala. Ale od dnia dzisiejszego powalać już nie będzie. Skończyło się rumakowanie. ; ]] Boże, jak ja dawno nie ryczałam. Teraz to nadrobimy.
Nadrobimy też coś jutro  ; D. Czego też nie było dawno. O tak.

Tytułu nie ma.

To zdjęcie jest stare jak świat, ale czymś się muszę z wami dzielić, jak nie takim szajsem. Właśnie sobie wstałam, jest godzina 13 i siedzę z kotem na kolanach przed kompem. Standard. Już nigdy więcej nie obleję egzaminu, nigdy więcej nie będę mieć poprawek. To masakryczne, co mnie omija przez fakt, że muszę się uczyć. Na ten weekend miałam jechać z Jagodą etc. na działkę i co? Nie jadę, standard. Brr, to jest beznadziejne. Ciekawe, co mnie jeszcze ominie. Byleby nie środa, chcę się pośmiać z Dejwida! Już przynajmniej nie mam odruchów wymiotnych myśląc o egzaminie, ehh! No tak, ominął mnie jeszcze przyjazd Ker i wyjazd do Kłobucka. Rewelacja. Może jeśli egzamin jest w piątek, Ker przyjedzie ale... wątpię. Fajnie by było mieć ferie zimowe wtedy, kiedy Warszawa! No cóż...
Nie mam za bardzo weny ani nic w moim życiu dotychczas się nie wydarzyło, więc jak widzicie nie mam o czym pisać. Nawet nie zbiera mnie na refleksje, ale tu akurat jestem z siebie dumna, przestałam zastanawiać się i myśleć o niczym i o nieistniejących sprawach.
Pozostawiam was z tą idiotyczną notką, a sama idę się wreszcie ogarnąć, bo tradycyjnie wyglądam jak ćpun.
Edit.
Właśnie poczułam się jak.... rozrzedzone gówno.

czwartek, 19 sierpnia 2010

Nigdy więcej fast foodu!

Czuję, że zaraz zwrócę to, co zjadłam. Kupony zniżkowe do McDonald's zrobiły swoje... Powinnam biec na basen i robić po sto brzuszków dziennie, a tymczasem znowu się obżeram... Już nigdy tam nic nie zjem, fuj. Nie ma to jak mieć dwa McDonaldy koło siebie. Rewelacja. I stacja Orlenu z tymi zajebistymi hotdogami... ahhh! A potem mówię, że waga się zepsuła a spodnie skurczyły w praniu.
Bez kitu, znowu się zapomniałam. I ostatnio dzień w dzień jem frytki! Dobra, nie będę się roztkliwiać nad tym, co zjadłam, przejdę do ciekawszych rzeczy, a mianowicie dooo.... <cisza na sali>. Dobra, nie mam nic do powiedzenia. Żegnajcie.

Kofeinoholizm Ven zwalczony!

Dziś rano obudziłam się w rewelacyjnym nastroju. Rano? 12 to raczej nie jest rano. Nie ważne. Ale stwierdziłam, że ostatnio nie piję kawy i energetyków! Wakacje mnie wyleczyły. Cóż, przyjdzie czas szkoły to pewnie znowu będzie tak: kawa rano, 10 kaw w szkole, kawa w domu, energetyki... piję to by utrzymać moje ADHD. Tak. Nie ważne. Ważne że dobry humor mi wrócił i się z tego cieszę! Ha! I nie mam już odchyłów leniwca. Nosi mnie. W środę ognisko, na którym będzie Dejwid, będziemy się z niego brechtać (sto lat go nie widziałam haha! tak). No. I nie wiem, co mogę tu jeszcze napisać jak widzicie piszę mega głupoty, więc chyba pójdę się dokształcać a propos francuskiego, bo o 17 korki, a o 19 wybywamy z Jagodą. Au revoir!

środa, 18 sierpnia 2010

there's nothing I can say

Chciałam wam zakomunikować, że odzyskałam wenę twórczą i eee... no jakiś nastrój, który może być do ogarnięcia przez "The Killers - Goodbye, travel well", co polecił mi oczywiście Paweu no i tym też zaraził. No świetnie, teraz całą noc będę tego słuchać.
Generalnie to już prawie się ogarnęłam i z takim nastrojem powinnam chyba iść spać, żeby nie obudzić się wkurwiona, jak to zwykle bywa.
Nie chce mi się pisać wywodu, jestem zbytnio podniecona, kocha, się onanizować muzyką. Ach tak. Zahipnotyzowało mnie to.
Dobranoc.

Kryzys artystyczny.

Bonjour.
Pragnę napisać nudną notkę o moim kryzysie artystycznym. Od jakiegoś czasu ogarnia mnie pustka. Wszystko zasysane jest przez czarną dziurę i... ulega nieodwracalnemu zniknięciu. Nie mogę spłodzić dobrego tekstu, napisać muzyki (ba, gnanie nie idzie mi WCALE), a nawet wydać z siebie jakiegoś konkretnego dźwięku (brzmię bez entuzjazmu jak nie wiem co Oo). Nie, w moim przypadku to nie jest normalne. Bo nie chce mi się nie tylko śpiewać, ale i robić cokolwiek innego. Jestem tak zamulona, że... no nie da się ;x! Mam ochotę gdzieś wyjść. I chyba zaraz to zrobię. Nie wiem z kim mam porozmawiać bądź spędzić czas, żeby przeszedł mi ten zamuł. Już nikt chyba na mnie nie działa. Wlekło się to jakoś od... dobrego tygodnia po Warszawie! Gdy wyjechałam do Wrocławia było ok. Dzień po powrocie do Łodzi znowu wróciło. Cholera, wiem co to jest - nienawiść do spędzania czasu w domu. Brrr. Chcę wyjechać! Ale już nie mogę. Yhh. Muszę się przywołać do pionu, bo lenistwo męczy i wynikiem jest kryzys artystyczny ;c . W każdej postaci. A teraz was żegnam, może się gdzieś ulotnię.

Ogarnij się, idiotko...

No cudownie. Jest w pół do pierwszej, a ja (jak codzień) dopiero wstałam. I co dziś będę robić? Pewnie będę siedzieć jak nie wiadomo co w moim zasyfionym, artystycznym nieładzie zupełnie nieogarnięta. W pewnej chwili ktoś pewnie zadzwoni bądź napisze i w pośpiechu zacznę się wreszcie ogarniać. Przyjdę do domu około 23 czy tam później i będę siedzieć na kompie do 4. I później znów wstanę późno i koło się zatacza.
Ja pierdzielę... tak, są wakacje! Ale ja mam do jasnej cholery poprawkę za niecałe 10 dni, a jedyne co zrobiłam to... korepetycje. Tak, korki mam w czwartek, czyli... już jutro. I nic nie umiem. Mam pustkę w głowie. Czuję się co najmniej źle i żeby zdać to gówno powinnam się porządnie wziąć, a tym czasem zwyczajnie się opieprzam w domu bądź poza domem. Gdybym przynajmniej dwie godziny dziennie nad tym posiedziała... ale nie. Ja oczywiście muszę pognić przed kompem (nawet muzyki mi się nie chce włączyć, a ta by mnie pobudziła). Znowu wracam do punktu wyjścia i jeśli nie zdam egzaminu, będzie poważny problem... laska na semestr i sugestie o zmianie klasy. Rewelacja. O tym marzyłam...
Dziś miałam w planach wreszcie zacząć się uczyć i do cholery doprowadzić się do ładu, bo wyglądam jak rasowy ćpun z tą szopą na głowie i rozmazanym makijażem. Tak, i jeszcze posprzątać ten jeden wielki śmietnik zwany moim pokojem. I ograniczyć siedzenie na kompie. Znając życie, nic z tego nie wyjdzie. Czasem mi siebie żal. Wiem, że mogłabym to zdać, bo to umiem ale... nie chce mi się! Tak, potem będę żałować. Jak zwykle z resztą. Ale cóż. Życie...
I w dodatku blokują mnie Stefan i Wodzosz, którzy ciągle puszczają mi w głowie jakiś szajski film, który powtarzają dziesięć razy tudzież jakieś chore teksty z niedalekiej przeszłości. Oni mnie dobijają. I przez nich dzisiejsza noc była nieprzespana. Ach nienawidzę ich.
Jestem okropna, z mojego lenistwa nawet nie chce mi się nakarmić biednego kota, który z tego wszystkiego usnął. Ja pierdzielę... chwilami siebie nienawidzę, tak jak Wodzosza i Stefana robiących mi siekę w mózgu ale cóż.
Nie no, generalnie Stefan każe mi się uczyć i zacząć wreszcie żyć, ale Wodzosz... jest za kontemplowaniem i myśleniem o tym, czego nie ma, nie było i nie będzie. Ten cham ciągle przytacza mi jakieś historyjki wpędzające mnie w przewlekłą depresję i chore myśli, mówiące raz TAK a raz NIE, a jeszcze innym razem 'nie wiem, jesteś zdana na siebie'. Pieprzony tasiemiec -,-' . A raczej pasożyt na flaku, który pompuje krew. Brr.
Powinnam wreszcie zacząć słuchać siebie. A nie tego głupiego Wodzosza. Przez niego ciągle robi mi się słabo i mam odruch wymiotny oraz poczucie, jakbym właśnie miała zejść z tego świata (mam tak zawsze, gdy myślę o czymś nierealnym bądź jakiejś niezbyt przyjemnej sprawie). Powinnam nie myśleć o tym wcale.
POWINNAM KURWA!
A tego nie robię.
I dziękuję za uwagę.

wtorek, 17 sierpnia 2010

Zmiany?

Kiedy patrzę na to zdjęcie, zaczynam się zastanawiać, czy to na prawdę ja. (jedyne, co wskazuje na to, że osoba na zdjęciu to ja jest napis na rękach fuck love, który jest adekwatny do teraźniejszości). Tak, to było jakieś pieprzone kilka miesięcy temu... eee jakoś świeżo po przeprowadzce, przełom zima/wiosna, depresja, nie chodzenie do szkoły, godziny przy komputerze, te niepamiętne czasy, które zrobiły ze mnie wrak i widać to na zdjęciu. Poza tym wyglądałam jak jakaś cnotka niedymka i mam minę przybitego mopsa, nie mogę na to patrzeć. Dobija mnie fakt, jak w przeciągu paru miesięcy aż tak się można zmienić. Te wakacje dały mi kopa i z zagubionej gówniary widniejącej na tym zdjęciu stałam się... takim czymś ekhmmm... jak teraz. Czyli po prostu Ven. Nie wiem, ale zmieniłam o 180 stopni imicz oraz zachowanie. W sumie zawsze o tym marzyłam. Zawsze chciałam się uwolnić. Uwolnić z tego... gówna na zdjęciu, z tej dziewki zamkniętej w swoim wyimaginowanym świecie pt. muzyka. Teraz uwolniłam także ten świat. I produkuję ile wlezie, kocham to i mam gdzieś opinie innych na temat tego, co tworzę, bo to jest moje pieprzone życie. I cieszę się, jeśli ktoś to doceni. Mam czasem ochotę napisać coś do urzygania makabrycznego, choć generalnie rzecz biorąc cały czas takowe teksty piszę. Adres bloga i ten tekst również jest z mojej ostatniej piosenki, "Lead my mind to nowhere". Lubię pisać dziwne teksty. Tak.
Jednakże... mimo faktu, że się zmieniłam i wizualnie kreuję na ostrą, chamską sukę z przebłyskami idiotki i kretynki, która wiecznie się brechta z... z niemal wszystkiego, dalej jestem... nieśmiała. Tak, możecie się śmiać, Ven i nieśmiałość, hahaha dobry żart. Ale taka prawda. Gdy przychodzi co do czego, zamykam się w sobie i... kupa. Nie ma bata. End. Jestem dziwna. Nawet bardzo. I to wcale nie zaleta. Ale cóż...
Czy wy w ogóle widzicie, co ja tu piszę? Cholera, to jest żenujące... ale cóż. Miałam właśnie ochotę spłodzić notkę o sobie, o tym że się zmieniłam, jednakże pewne wady zostały i wątpię, czy da się je wymazać. Jeszcze tak posranej osoby jak ja nie spotkałam. Jestem mega dziwna i... nie wiem jak to skomentować.
Generalnie to: wielkie podziękowania dla osób, które ze mną przebywają, przyjaźnią się etc, na prawdę, respekt, że ze mną wytrzymują, bo to nie lada wyzwanie. Więc pozdrawiam te wszystkie osoby, które mimo faktu, że jestem jaka jestem gadają ze mną i nie chcą (choć pewnie chwilami mogą chcieć) pieprznąć tego wszystkiego i powiedzieć mi: "Kobieto, jesteś cholernie irytująca, mam cię dość! Czego ty kur*a chcesz od życia?" . Cóż... na prawdę dziwię się, że ze mną wytrzymujecie.
Nie wiem skąd te refleksje... musiałam. Choć to nienormalne. Kończę swój wywód, dobranoc.

Co robisz?

Witam was, drodzy parafianie. Jestem Ven i nie wiem, po co założyłam blogspota (a, wiem! bo Paweu i Ker mają [*]). I tak jakoś też mnie na to wzięło. Ale przecież mam fotobloga... do tego dochodzi fejsbuk, nasza klasa, lookbook i parę innych idiotycznych portali społecznościowych, więc po co mi kolejny? Ano tak, od jakiegoś czasu chciałam założyć bloga, ale co założyłam, to kasowałam, bo portale nie spełniały moich oczekiwań. Nie czułam się swobodnie. Ale tu chyba się takowo poczuję, więc będę was straszyć moją osobą na zdjęciach oraz moim chorym artyzmem, który ostatnio a propos fotografii się nie udziela. Tak, piszę również fotobloga, ale... tam wstawiam wszelkiego rodzaju szit (wszelkie kijowe zdjęcia) oraz inne badziewia. Rozładowuję tam swoje emocje, tak! Ale tu będą noty ekhmmm... czysto refleksyjne oraz nieco bardziej artystyczne i konkretne zdjęcia. Więc możecie poczytać tu o ekscesach z życia Ven, tak!
Dzisiaj nie mam zbytnio ochoty się produkować, przynajmniej nie teraz. Czuję pustkę w głowie i wiem, że mówienie o czymś, co nie jest dla mnie przyjemne jeszcze bardziej pogorszy mój stan, a staram się nad sobą panować (bo od paru dni czuję się potwornie, ale cóż). Żegnam was tą nudną notką o niczym. Bla bla bla.